Stare życie
Ważnym aspektem, mojego obecnego życia (czyt. dalej NOWEGO ŻYCIA), jest to,
jakie życie prowadziłam przedtem, w Polsce. A życie w Polsce, no cóż, nie było
ani idealne, ani jakoś specjalnie złe czy uciążliwe… Ale było moje! Miało już
swoja rutynę, tylko mi znany porządek. Nie było w nim ani grama wolnej chwili,
czasu na nudę. Uporządkowałam je tak, żeby gdzieś wcisnąć każdą z moich pasji,
poświęcić czas na swoje hobby, znaleźć czas dla męża, rodziny i najbliższych mi
osób. Z perspektywy czasu, to było naprawdę dobre życie. Chyba nawet zbyt poukładane,
aby je nagle zmieniać….
Dziewczyna Combo
Może trochę się przeceniam, chociaż zawsze wydawało mi się, ze należę do osób
skromnych, ale ilość zainteresowań i hobby, które gdzieś przeplatają moje życie,
mogą mianować mnie Dziewczyną Combo. Począwszy od rozmaitych robótek ręcznych,
malowaniu ścian, gotowaniu, pieczeniu, fotografowaniu przyrody, drobnym
modelingiem, interesowaniu się tajnikami make-upu, modą z naciskiem na
stylizacje,
filmem (w szczególności jego
analizą), aspektami psychologicznymi (analizą poszczególnych przypadków),
naturalnymi kosmetykami oraz posiadaniu bzika na punkcie składników w
kosmetykach i żywności, do mojego Combo Składu, dorzucam pisanie o to tego
„pamiętnika”. Dziewczyna Combo w starym życiu całkiem dobrze potrafiła zarządzać
czasem. Czasami nawet kosztem nieprzespanych nocy, bo przecież wtedy najlepiej
się pracuje. Oczywiście zaznaczam, ze poza zainteresowaniami wykonywałam również
swoją codzienną ośmiogodzinną prace, za która dostawałam wynagrodzenie. Wiec wszystko
odbywało się tak jak należy :)
Dlaczego więc Stany???
„Zazdroszczę Cię”, „Zamieniłabym się z Tobą” „Wow… zakupy w Nowym Yorku” to
chyba najczęstsze zdania, które słyszałam od ludzi, którym mówiłam o wylocie za
wielką wodę. Ale czy ja tak naprawdę chciałam tu przylatywać? Wiecie jak to
jest, jak jest się w związku i trzeba podjąć trudną decyzję… Wiecie? Prawda?
problem w moim związku był zawsze taki, że to ja jestem od podejmowania
trudnych decyzji? Najczęściej dla dobra tej drugiej osoby. Najczęściej wtedy
nie myślę o sobie, że gdzieś jest mi dobrze, że tu jest moje miejsce. W tym
przypadku było podobnie. I w tym przypadku główną myślą była szansa dla drugiej
połówki… nie dla mnie. Jak już się zorientowaliście możliwość wylotu do Stanów
zawdzięczam mojemu mężowi. Dostał propozycję pracy w amerykańskiej filii firmy
w której pracował przez ostatnie cztery lata. Wiem, że sobie na to zapracował i
zasłużył. Wiem, że gdybym zmarnowała ta szanse, to ja bym miała do siebie
pretensje, nie tyle co on. Z drugiej strony w sumie nie wiem, jakby to się
potoczyło, gdybym nie zdecydowała się na wylot… Rozstaniem? W każdym razie
mimo, że była to moja decyzja, nie miało nic wspólnego z moja decyzją. Po
prostu postanowiłam świadomie zrezygnować z mojego „nie za idealnego, ale nie
złego” życia…
Jestem tu i teraz…
W Stanach jestem po raz drugi – tak to dosyć zabawne, bo pierwszy raz
przyleciałam tutaj z końcem listopada. W miejscowości gdzie mieszkam spędziłam równo
dwa miesiące… z czego jeden miesiąc przeleżałam cały w łóżku, a drugi polegał
na oczekiwaniu na wylot do Polski. Nie wiem, czy to był szok, czy się
załamałam… nie wiem.
Mimo, ze wiedziałam, że będzie inaczej nagle moje życie obróciło się o 355
stopni. Te 5 stopni, które pozostało to byłam ja… Nawet mąż się zmienił, był
inny.. taki amerykański, a w stanach przebywał dopiero od końca lipca. Nieład w
zabudowie, pustki na chodnikach, brak ludzi w komunikacji miejskiej, to cos na
co teoretycznie byłam przygotowana, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić do
momentu, jak nie ujrzałam tego na własne oczy. Gdzie tu wyjść, gdzie tu można
iść na piechotę, czy bez obaw można wsiąść do autobusy, a gdzie tu w ogóle jest
jakiś przystanek? Brak pobliskich sklepików, Centrum Handlowego, do którego
można iść na piechotę… Bytom… Zabrze czy Gliwice nauczyły mnie trochę innego
podejścia do sytuacji. Z natury jestem „chodziarzem”, ten kto mnie zna, to wie,
ze praca marzeń, to tak, do której mogę zajść na piechotę lub niezależna od
nikogo wsiąść do autobusy i podjechać kilka przystanków. A tutaj…?
Strach robi swoje… W końcu od małego karmiono nas filmami o przestępczości w
stanach – więc jedynym słusznym rozwiązaniem było przyjąć postać pupilka
domowego… Najgorsza rola jaka może sobie wymarzyć kobieta – być uzależniona od
swojego męża. Przez dwa miesiące czekałam, aż mój Pan wróci do domu i
wyprowadzi mnie na spacer. Oczywiście spacer, na który Pan ma ochotę – czyli Pupilek
musiał zacząć chodzić na siłownie. Niby fajna sprawa.. Siłownia… w końcu od
siedzenia w domu trochę obrosłam w tłuszczyk. Ale zaraz! Siłownia, to nie jest
miejsce gdzie lubię przebywać… jest mi tam nudno… Wciąż ci sami ludzie, te same
urządzenie, brak piękna przyrody, świeżego powietrza… kompletnie siłownia nic
nie wnosiła w moje życie. Postanowiłam wiec zająć czymś mózg podczas wysiłku
fizycznego i dzięki WiFi zaczęłam oglądać filmy dokumentalne… Tak siłownia
stała się całkiem znośna, kalorie się spalały, a ja nie myślałam o głupotach..
Pewnie Wam się nasuwa pytanie dlaczego wiec nie szukałam pracy. Powody są dwa…
po pierwsze problem z dojazdem, a po drugie, Dziewczyna Combo nie zna
angielskiego… Dziewczyna Combo, ma zbyt wiele zainteresowań, aby jej mózg
przyswoił jeszcze język. Dziewczyna Combo jest tez perfekcjonistką –
perfekcjonistom jeszcze trudniej przychodzi nauka czegoś z czym maja problem.
Nie ukrywam, jest mi z tym źle. Potrafię się do tego przyznać. Szczególnie
wtedy, gdy naprawdę muszę cos powiedzieć, a nie znam na tyle słów, aby
powiedzieć to tak jak bym chciała. Wtedy tej drugiej osoby nie obchodzi, co
potrafisz zrobić, uszyć, ugotować, naprawić, jaką skończyłeś szkołę, gdzie
pracujesz, jakie miałeś wyróżnienia.. ona patrzy się na Ciebie, tylko jak na
osobę, która nie zna angielskiego… Jakby każdy musiał znać angielski! Jakby to
był Twój obowiązek! Czasami, aż ma się ochotę powiedzieć, że jak jesteście tacy
mądrzy to nauczcie się języka polskiego z całą gramatyka i wymową, której nawet
Polak nie ogarnia. To jednak moja osobista dygresja, wiem, że tutaj należę do
mniejszości.
Pewnie nasuwa Wam się również drugie pytanie… Skoro mam tyle talentów, tyle
zainteresowań – dlaczego ich tutaj nie realizuje, w końcu mam tyle czasu, nie
musze chodzić do pracy.
To właśnie nazywam szokiem pourazowym… W końcu mam czas!!! Ale tego czasu jest
za dużo… za dużo na to, żeby sobie poukładać w ścisłą całość. Zapełnić cały
dzień od rana do wieczora.
Moje pierwsze dni jak tu przyleciałam, były kompletnie rozstrojone. Otwieram
oczy, przeciągam się i nie muszę się spieszyć. Nie musze zbyt szybko jeść śniadania,
nakładać tony make-upu, prostować włosów i zapierdzielać gdzieś do pracy, na
jakieś zajęcia.. Mogę poleżeć jeszcze z 5…50 minut – kompletne rozstrojenie
systemu. Dlatego wyjazd…
Z końcem stycznia wróciłam do Polski. Do końca nie wiedząc czy będzie to lot w
jedna czy w dwie strony. Nie wiedziałam, czy chce wracać, do tego co mnie tutaj
spotkało (oczywiście to co napisałam, to nie wszystko. Gdzieś pod drodze
pojawiły się sytuacje, których nie ogarniam do chwili obecnej).
Należę jednak do osób nie poddających się zbyt łatwo. Walczę o to, na czym mi
zależy, bronię swoich racji i zdania. Daje szanse innym i sobie. I postanowiłam
spróbować jeszcze raz.
Już wiem, że to był nieudany początek, pewnego rodzaju
falstart, złe podejście. Wszystko było nie tak... wszystko się pozmieniało, wszystko
odwróciło do góry nogami. Szok, nie poradzenie sobie z sytuacją, a co gorsza
nie możność zaplanowania czegoś tak, aby było dobrze dla mnie i dla innych. To
były straszne dwa miesiące. Oderwana od
życia, które nie było idealne, ale mojego. Było w nim wiele szczęścia o którym zdałam sobie sprawę dopiero za wielką
wodą. Moje stare życie było poukładane, zaplanowane, a każda wolna chwila nie
była już wolną chwilą
Wiem, że to był kosztowny interes, ale potrzebowałam tego wylotu/przylotu do
Polski... trzy tygodnie przeleciały, nawet nie wiem kiedy…
I znowu tu jestem, ale tym razem z innym
nastawieniem... bardzo pozytywnym... tym razem przygotowałam się do tego
wylotu, wiem jak tu jest, jak tu wygląda i czego mogę się spodziewać - to
już nie będzie dla mnie zaskoczenie... Drugi raz nie popadnę w stan
permanentnego zaszokowania. Jest już plan! Plan jest ważny (każdy handlowiec o
tym wie :P:P - żarcik sytuacyjny). Plan który pozwoli choć trochę poczuć się
jak u siebie. Już wiem, że nie chodziło w tym wszystkim o dostosowania miejsca
do swojego starego życia... ale zmienić trochę życie i dopasować je do nowego
miejsca. Plan na nowe życie jest... Całkiem ambitny i bardzo poukładany..
(nawet zastanawiam się kiedy będę mężowi gotować obiady :P) jest też plan B, C,
D... na wypadek jakby plan podstawowy nie wypalił... Jestem gotowa na prawie
każdą ewentualność... Także Czas Start!
I tym przydługim wstępem, pragnę Was wszystkich powitać i przygotować na moje -
mam nadzieje, że ciut krótsze – felietony związane z życiem w Stanach i różnicami kulturowymi.
Mam nadzieje ze uda mi się również przeprowadzić kilka ciekawych doświadczeń,
której już sobie zaplanowałam będąc w Polsce…
Projekt #Polish_Girl_vs_USA uważam za otwarty!