sobota, 26 marca 2016

Tyrell


okey, okey już pisze…  Bo już parę osób upomniało się o jakiś wpis… Ku waszemu zdziwieniu nie napisze o świętach w USA, podobnie jak Świata Bożonarodzeniowe – nie czuje ich… Bez Was to nie to samo! Brakuje mi Was! Waszej obecności, uśmiechów, żartów. Nie mam dla kogo upiec trzech cist! Tęsknię! Temat dosyć sentymentalny, dlatego też,  napisze  o doświadczeniu, które zaplanowałam już jakiś czas temu i które udało mi się przeprowadzić w zeszłym tygodniu.
Pytanie do Was… Oczywiście retoryczne… Gdy słyszycie USA,  co Wam przychodzi na myśl…??? Jakiś aktor, jakaś piosenkarka, obecny prezydent, stolica, jakiś określony stan, moda, Hollywood , kapitan Ameryka, Diabeł ubiera się u Prady, druga półkula ziemi, Nowy Jork, Ja, Miasto Aniołów, Hamburgery, monumenty, Statua Wolności ??? Stany znamy jak własną kieszeń – przynajmniej powierzchownie (nie mylić z zawartością kobiecej torebki – tego nie zna nikt ;D). Potrafimy wymienić przynajmniej kilka Stanów i kilka miast, znamy przynajmniej czterech prezydentów, gwiazdy muzyki i filmu, celebrytów, potrafimy również przytoczyć jakąś ich część historii, bądź nietypowe afery! 
Jeszcze będąc na studiach pamiętam jak na zajęciach ze specjalizacji (nie pamiętam czy to była komunikacja kulturowa) Pani Wykładowca, pokazała nam dwie ilustracje (chyba z jakiegoś podręcznika) –pierwsza,  jak my widzimy amerykanów i druga jak amerykanie spostrzegają nas. Kto się domyśla co było na zdjęciach? Ilustracja, odbioru amerykanów przez nas to cztery bardzo otyłe kobiety w strojach kąpielowych (nie pamiętam czy przy tym cos jeszcze jadły i sączyły – były w każdym razie duże), natomiast my przez Amerykanów  byliśmy (jesteśmy?) postrzegani jako kobiety siedzące na polu i obierające ziemniaki. Hmm… No tak, ale skąd mają wiedzieć, że za Oceanem, tez jest cywilizowany kraj w którym ludzie nie zajmują się jedynie uprawianiem ziemi, a światło daje elektryczność, a nie świetliki (skojarzenie z kreskówek). My jesteśmy karmieni Ameryką od najmłodszych lat – historia, wiedza o społeczeństwie, geografia, a nawet po części Język polski, nie wspominając już o mediach pokazywali nam obraz tego kontynentu. Dokładnie, media, a właściwie Internet daje nam nieograniczone możliwości poznania amerykanów – blogerzy, filmy, lub po prostu ciekawe informacje, sprawiają że Ameryka jest dla nas mniej orientalna niż była przynajmniej 10 lat temu. My o nich wiemy, a oni?
I o to moje doświadczenie-dochodzenie!
Już od dłuższego czasu zabieram się do tego eksperymentu. Pomysł narodził się w momencie, gdy spora liczba amerykanów, która słyszała nasz język pytała się „skąd jesteśmy?” „czy jesteśmy z Rosji?” Oczywiście z uśmiechem na twarzy mówimy, że „nie”, że „pochodzimy z Polski” i wtedy słyszymy takie niepewne „Aha” z chwilą skupienia  lub oznajmienie co odważniejszego „Aaa, to pewnie tam jest zimno”.  Zawsze po wyjściu ze sklepu śmiejemy się, że przynajmniej wiedzą gdzie nas wsadzić – kojarzą język i podobnie jak my sa karmieni prze kinematografie i Internet  mroźną rosyjską zimą – skoro w Rosji jest zimno, to w Polsce pewnie też (co z tego, ze zeszłoroczne lato w tropikalnej Polsce było mniej więcej tak samo upalne jak w usasowskiej Virginii Beach). W głowie wiec pojawił się pomysł:  A co jakby zadawać „amerykańcom”  pytania „czy słyszeli cos o Polsce?”  Może my się mylimy, może wiedzą o nas więcej niż „ten kraj co leży gdzieś koło Rosji…”
Pierwszego dnia doświadczenia  19.03.2016 kończąc zakupy w Walmarcie, zmierzaliśmy do kas samoobsługowych, ale w połowie naszej drogi, czarnoskóry mężczyzna zaprosił nas do swojej kasy przy stanowisku nr 7. Pan około trzydziestki z plakietką z imieniem Tyrell (To jedno z tych słów, które bardzo ciężko przechodzi mi przez gardło, a właściwie przez język), zaczął swobodna rozmowę o pogodzie – lubię takich ludzi, do których podchodzisz i pytasz się „jak się masz” oni odpowiadają że „fajnie” i rzeczywiście widzisz, że mają się fajnie, a nie odpowiadają, bo tak wypada. Taki też był Tyrell. Mimo paskudnej pogody, miał uśmiech na twarzy i śmieszne anegdoty odnośnie swojej dziewczyny, która zawsze ma zły humor, gdy pada deszcz! Wszystko to sprawiło, że mimo, ze go nie znałam, wzbudził we mnie bardzo wiele dobrych emocji. Wydaje się, że i my, a właściwie rozmowa z moim mężem, też wpłynęła na niego pozytywnie, bo zaraz , gdy usłyszał, że my „nie jesteśmy stąd” zapytał z ciekawością „skąd pochodzimy” oczywiście zwracają uwagę, ze nasz język „czuć Raszją” . Wytłumaczyliśmy, że jesteśmy z Polski i że w Europie wiele języków brzmi podobnie jak język Rosyjski. I to był ten moment kiedy padło następujące pytanie „a czy słyszałeś cos o Polsce?”.  Nie mam problemy z wyczuwaniem emocji. Długoletnia praca w banku nauczyła mnie empatii w 100% , a tym czasem z twarzy Tyrell’a nie umiałam odczytać kompletnie nic – ani złości, że pytamy, ani zmieszania – Nic. Mężczyzna chwile się zastanowił i na nasze pytanie odpowiedział, że nie za bardzo może coś powiedzieć, bo niestety się nie zna, ale po chwili wtrącił, że kojarzy, ze Polska ma cos wspólnego z Warszawą!  WOW!!!!

Moja mina była pewnie bezcenna! Radośnie bezcenna! Super! Miałam ochotę powiedzieć mu jak bardzo jestem zachwycona jego wiedzą, niestety nie umiałam – mam nadzieje, że mój uśmiech od ucha do ucha mówił wszystko! Mąż mój wyjaśnił Tyrell’owi, że prowadzę bloga o różnicach kulturowych miedzy Polską, a Stanami. Wyjaśnił również, że my, jako Polacy wiemy sporo o Amerykanach, natomiast do tej pory spotkaliśmy się jedynie z osobami, które myślą, że w Polsce jest bardzo zimno. Dlatego tez to doświadczenie. Myślę, że kasjerowi, ale spodobał się pomysł, albo chciał postawić się w obronie swojego narodu i przytoczył jeszcze dwa fakty związane z naszym narodem! Tyrell wiedział jeszcze, że podczas II Wojny światowej, Niemcy napadli na Polskie jako pierwsi oraz wiedział, że z Polski pochodziła Maria Skłodowska-Curie oraz, że wynalazła dwa pierwiastki, podając ich angielska nazwę . Banan nie zachodził mi z twarzy. Naprawdę byłam zachwycona jego wiedzą! Uważam, że to naprawdę bardzo dużo! Daliśmy do zrozumienia, ze jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że wie tyle o naszym kraju – trzeba było posłodzić, ale jak najbardziej szczerze. Wytłumaczyliśmy, ze do tej pory spotkaliśmy się z „zimowymi” wersjami naszego kraju, a on... a on wie, aż tyle. Czarnoskóry mężczyzna chyba czuł nasz zachwyt i radość, ale przede wszystkim szacunek do jego osoby. Gdy zakupy dobiegły końca, kasjer podziękował  za bardzo miłą rozmowę, przedstawił się – wskazując palcem na plakietkę, gdy wypowiadał swoje imię, podał rękę i zaprosił do siebie na kolejne” kasowanie”.  Mamy nowego kumpla :P
Dzisiaj – czyli tydzień po całej sytuacji – pomyślałam  czy  Tyrell po naszej rozmowie zapytał wujka google o Polskę. Nawet jeśli nie. Dziękujemy!
A korzystając z okazji, że mój wpis dotrze do Was w pierwszy dzień Świąt Wielkiej nocy, życzę Wam wszystkim, szczęśliwych chwil, spędzonych w rodzinnym gronie i zdrowiu, wiele radości, uśmiechu, dyskusji na przyjemne tematy. Życzę Wam żebyście szanowali siebie nawzajem, doceniali to co macie i realizowali plany, postanowienia i marzenia… Za większością z Was bardzo tęsknie, bardzo mi was brakuję i ubolewam nad tym, że nie mogę spędzić tego czasu w Waszym towarzystwie.
Zdrowych, Wesolych Świąt i smacznego jajka bez GMO!
życzę oczywiście ja, mój mąż i stworzenie które mieszka na naszym strychu!
buziaki! :*

środa, 9 marca 2016

Mieszkam na wsi!!!

Uff udało się! W końcu coś napisze!
Obowiązki związane z przeprowadzka, cudowny weekend w Waszyngtonie i nowe, polsko-polskie znajomości, trochę odłożyły w czasie ten wpis. Nic straconego! Jeszcze dojdziemy do takiego etapu, że będziecie mieli mnie dość… mnie i mojego narzekania i marudzenia.
Podczas ogarniania naszego nowego mieszkanka, myślałam o czym będzie mój kolejny wywód – czy będzie dotyczył braku kultury jazdy na amerykańskich drogach, a może jedzenia na które trzeba uważać na każdym kroku… braku gustu, nieszczerości czy smrodu w knajpach… W sobotę byłam tak zafascynowana meczem i „spotkaniem” z Marcinem Gortatem na Polskiej Nocy, że chciałam pisać tylko o tym. Ostatecznie wymyśliłam, ze napisze zupełnie o czymś innym...
Pewnie większość z Was czytała mój pierwszy wpis „Kontekst”, inni znają to z moich opowieści. Przede wszystkim moje dotychczasowe spostrzeżenia dotyczące życia w Ameryce, były dosyć negatywne. Niestety, wychodzi na to, że okłamałam sama siebie i przy okazji Was… Nie, nie! Okłamałam, to za poważne słowo (ja nie kłamie :P) wprowadziłam nas wszystkich w błąd. Dlatego czym prędzej chce go naprawić i naprostować. W „Kontekście” wspominałam o niechodzących amerykanach, braku komunikacji miejskiej i braku pobliskich sklepików, takich jak np. żabka. Pisałam również o strachu, który „wynieśliśmy” z oglądania filmów i przestępczości – rzeczywiście w mojej miejscowości naprawdę strach wyjść samemu wieczorem na ulice…. Nie, nie! To nie jest tak że mieszkam w niebezpiecznym mieście czy dzielnicy – wręcz przeciwnie! Mieszkam w wyjątkowo bezpiecznym mieście (tak mi się chociaż wydaje)… ale… Ale mieszkam w bardzo nowym mieście, mieście, gdzie centrum wzdłuż i wszerz można obejść w dziesięć minut. W mieście, gdzie zabudowa to hotele i domki do max dwóch pięter. W mieście, gdzie wszędzie trzeba dojechać, w mieście typowo turystycznym… mieszkam po prostu na wsi!  Moje postrzeżenie na temat miejskiego życia w Stanach zmieniły się po dwudniowej wizycie w Waszyngtonie. Tak wiem! Waszyngton to stolica… Warszawa tez wygląda inaczej niż Katowice. Jednak w tym wszystkim chodzi o to, ze tam rzeczywiście ludzie żyją, tak jak pokazuje nam telewizja czy internet. Żyją tak po „naszemu”, po polsku, po europejsku.  Chodzą! Jeżdżą metrem, spotykają się w knajpach, do których przychodzą na piechotę (nawet jeśli ta piechota to droga ze stacji metra do docelowego miejsca). W sobotni wieczór (wieczór przed meczem Wizards) na chodnikach było tyle „wiary” że szliśmy z Tomkiem gęsiego tzn. nawet nie gęsiego, po prostu Tomek szedł i przepychał się przez tłumy, ciągnąc mnie gdzieś za sobą.  Taka sama sytuacja spotkała nas w niedziele, gdy zwiedzaliśmy Waszyngton. Wysokie mieszkalne budynki, na niższych partiach sklepy, knajpki. Na każdym kroku Starbucks. Wszystkie domy jednakowej wielkości, w jednym stylu, pasujące do siebie. Równe i poukładane – tak jak lubię! Mieszkańcy jeżdżący autobusami. Turyści –tak jak my – chodzili od Kapitolu do Mauzoleum Lincolna. Wow! Chce tam zostać! Chce tam zamieszkać ! To takie moje – wyjść i pójść! Wyjść i pojechać! Wyjść i wsiąść w metro (czyt. do komunikacji miejskiej – prawdziwym metrem jechałam po raz pierwszy)  
Sam Waszyngton jest piękny, chociaż wydaje się trochę smutny! Ale myślę ze to kwestia pogody, a nie samego miasta. Na pewno wrócimy tam w okolicach maja, aby popatrzeć na zieloną, a nie szarą stolice. Pozwiedzać to czego nie udało się w miniony weekend i pobyć trochę z Polakami – bo w planach jest również odwiedzenie polskiej ambasady ;)
Mimo wszystko poglądowo wrzucę Wam parę zdjęć, abyście mogli pobyć tam trochę ze mną.

I na zakończenie małe sprostowanie! Niestety opisując moje życie w Stanach, będę przede wszystkim odnosić się do pobytu w mojej nadmorskiej miejscowości, jaką jest Virginia Beach. Myślę jednak, że większość zachowań amerykanów i sposobu bycia jest jednak wszędzie taka sam, wiec mam nadzieje, że aż tak bardzo nie będę mijać się z prawdą.

Tymczasem otwieram okno i wpuszczam trochę ciepełka do mieszkania. U nas dzisiaj 27st :)
Wczoraj już ludzie opalali się na plaży w strojach kąpielowych! Widziałam nawet takich, którzy wchodzili do Oceanu! Wow! Mimo, że to pogoda, kompletnie nie dla zimowej Oli, mam nadzieję, że chociaż będzie stabilna (klimat nadmorski lubi zaskakiwać).

Udanego dnia/wieczora Wam życzę!  
W irlandzkim pubie, nie było wolnego stolika, a i cudem udało się znaleźć dwa wolne krzesła, żeby usiąść przy barze. Po meczu i Polskiej nocy, czyli gdzieś w okolicach godziny 23:00, na chodnikach wciąż były tłumy, a wracających metrem ludzi było niespodziewanie wiele.